Na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie trwa konferencja „Społeczeństwo polskie pięć lat po katastrofie smoleńskiej”. Podczas spotkania wypowiada się m.in. niemiecki dziennikarz śledczy Jürgen Roth, autor książki pt. „Zamknięte akta S.”, która mówi o zamachu w Smoleńsku.
Najpierw zaczął od eksplozji - "FSB odgrywało istotną rolę w zamachu"
A potem już temperatura tylko rosła. Roth o raporcie, z którego czerpie informację - "To raport źródłowy agenta BND, który przekazuje, że jest nie jedno źródło mówiące o tym, że był wybuch. Pada w tym materiale również nazwisko osoby odpowiedzialnej za zamach. Raport wskazuje imię i nazwisko tej osoby. Oczywiście ja tego nie ujawniam w swojej książce."
No więc co my tu mamy? W Smoleńsku był zamach, niemiecki wywiad wie o tym i nawet zna nazwisko osoby za ten zamach odpowiedzialnej. Zna je także Roth, ale nie powie.
Niemiecki dziennikarz śledczy chyba posunął się za daleko. Nieujawnianie nazwiska osoby odpowiedzialnej za zbrodnię to coś daleko przekraczającego ochronę źródeł i tym podobne, zwyczajowe, dziennikarskie sztuczki.
Jeśli teraz tego nazwiska nie poda, a już wcześniej, podczas tej konferencji zapowiedział, że BND z pewnością wszystkiemu, co on ujawni ani nie zaprzeczy, ani tego nie potwierdzi, to całą operację z jego polską premierą wspomnianej książki będzie można uznać za coś niepokojąco zbliżonego do próby skompromitowania idei zamachu w Smoleńsku.
Więcej, wszelkich prób odrębnego od oficjalnych matactw dotarcia do prawdy.
