karlin karlin
1199
BLOG

O stosunkach (i) własności w tenisie

karlin karlin Tenis Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

Przedwczesny koniec sezonu w polskim tenisie?

Chciałoby się przekornie napisać - nieźle by było.

Bo to, co nas w najbliższych miesiącach może czekać wywołuje powiew chłodu, związany nie tylko ze zmianą pór roku. Powtarzam, może czekać, żeby nie było jaki ze mnie defetysta, ale jednak z prawdopodobieństwem zdecydowanie większym od opcji przeciwnej.

Klęska w zbliżającym się, wrześniowym (13-15 IX)  meczu męskiej reprezentacji o wejście do światowej elity z Australią?

Kolejne, kompromitujące porażki Janowicza i sióstr Radwańskich oraz ich spadek w rankingu na koniec roku?

To niewątpliwie czarny scenariusz, ale właściwie od Wimbledonu trudno się oprzeć wrażeniu, że niestety najbardziej realny.

Janowicz, Kubot i Matkowski z Fyrstenbergiem wyglądają w tej chwili fatalnie i trzeba ogromnej dozy dobrej woli i entuzjazmu, żeby dawać im jakieś szanse w starciu z Tomicem i Hewittem. 

Z kolei siostry R. przeglądają się w kałużach na korcie, poprawiając makijaż i sprawiają wrażenie, jakby jedynie to miało dla nich rzeczywiste znaczenie.  

Może po prostu niektórym z naszych tenisistów - mówiąc w sposób dla nich zrozumiały - po londyńskich sukcesach dekle wylądowały w chmurach. Innym, mimo ewidentnej kompromitacji na londyńskiej trawie, polegającej na zmarnowaniu życiowej, być może jedynej szansy, w tych durnych i chmurnych rejonach tkwią już od dłuższego czasu, nie pozwalając na jakąkolwiek refleksję i zmianę.

Bo naprawdę trudno znaleźć inne wytłumaczenie dla tak kiepskiej, tak obfitującej w nie notowane od wielu lat wpadki (Agnieszka), drugiej połowy sezonu, zakończonej właśnie klapą w Nowym Jorku. 

Za największy blamaż podczas US Open należałoby uznać występ Janowicza, gdyby nie to, że on usiłuje się bronić nagłą, doznaną podobno trzy dni przed meczem kontuzją. Cóż tu można powiedzieć, kontuzje się zdarzają, choć później jeszcze do tego wrócimy.

W tej sytuacji niechlubna palma pierwszeństwa w tej dyscyplinie "zawodu w zawodach" przypada Agnieszce Radwańskiej. 

Okazało się po raz kolejny, że w tym sezonie wystarcza jej sił na rozegranie w pierwszej połowie roku czterech-pięciu, a teraz już tylko trzech w miarę przyzwoitych meczy w turnieju, najczęściej dlatego, że jako wysoko rozstawiona trafia początkowo na przeciwniczki z odległych miejsc rankingowych, nie zmuszające jej do maksymalnego wysiłku. Potem już praktycznie każda dziewczyna z pierwszej 30-40-tki ma ją w swoim zasięgu. Nawet taka, a ostatnio zwłaszcza taka, z którą do tej pory Radwańska nigdy nie przegrała, czasem nawet nie oddała jej seta.

Choroby? Kontuzje? Ale przecież Radwańska od połowy roku nam powtarza, że w tym sezonie jest wyjątkowo zadowolona właśnie z tego, ze żadne, poważniejsze urazy i kontuzje jej obecnie nie dokuczają.

Pozostaje nudne powtarzanie, co właśnie od wielu miesięcy robię, że oprócz paprotek w głowie ona jest do tego sezonu bardzo słabo przygotowana i co gorsza, nie ma żadnej ochoty żeby to radykalnie zmienić.

Dwukrotnie miała okazję, aby zrobić sobie dłuższą, ponad miesięczną przerwę treningową (po Miami i po Wimbledonie) i popracować nad tym, czego jej najbardziej brakuje, czyli wytrzymałością. Nie zrobiła tego ani razu, udowadniając, że prędzej sobie odrąbie rękę, niż wróci do Krakowa na ciężki trening. 

Można także, co jest dość powszechne na różnych, polskojęzycznych i nie tylko forach, kwitować wszystko prostym - to wszystko na co ją stać, fizycznie i mentalnie, i skończmy z tymi bezsensownymi dywagacjami, co by było, gdyby. 

Czytelnikom zostawiam wybór. Niełatwy, trochę jak między mocno zmęczonym i karmiącym się już chyba tylko złudzeniami, ale jednak pokazującym jakieś drogi wyjścia optymizmem, a najtańszym realizmem w stylu "jest jak jest i będzie co będzie". 

Trener czy Nauczyciel?

Z Janowiczem sprawa jest chyba dużo prostsza. On zalicza pierwszy sezon w wielkim, tenisowym świecie, i to w dodatku całkowicie sam, bez nikogo przy boku, kto by mu doradził co i jak ma robić. Co ewentualnie zmienić w treningu, gdy szykują się turnieje po 5-6 meczy, i to z najlepszymi, a więc na zdecydowanie wyższym poziomie obciążeń fizycznych i psychicznych, niż te z jakimi się spotykał jeszcze rok temu. Gdy w ogóle wchodzimy w sezon, który będzie przebiegał na zupełnie innych obrotach. Jak ustalać indywidualną taktykę na każdy z meczy, jak ją dopasować do każdego z ważniejszych rywali. W jaki sposób i w jakim kierunku modyfikować swoją grę.

Jego bardziej kumpel, niż trener z okresu gry w Challengerach z pewnością się do tego nie nadaje, a jego wypowiedzi, że on w grze Jurka nie będzie nic zmieniał, najlepiej dowodzą, że po prostu jest do wymiany. Nawet bowiem jeśli rzeczywiście o tak kiepskiej grze Janowicza w ostatnich miesiącach przesądzają przed wszystkim urazy i kontuzje, a nie jest kryjąca gwiazdorzenie poza kortem wymówka, to z całą pewnością znaczący "wkład" ma w tym jego sztab szkoleniowy, który odpowiada za przygotowanie fizyczne i taktyczne zawodnika do sezonu.

Ponad dwumetrowy chłopak o takiej dynamice gry jak Janowicz, jeśli będzie sobie dalej szalał na korcie jak w Challengerach lub w pierwszej połowie tego sezonu, jeśli nie znajdzie i to szybko, sensownego kompromisu między naturalnymi predyspozycjami psychiczno-motorycznymi, tym co niezbędne do zwycięstwa oraz naturalnymi dla niego ograniczeniami fizycznymi, może się skończyć, i to już w przyszłym roku pod lawiną kontuzji.

Siostry Radwańskie są właściwie w identycznej sytuacji, bowiem po ostatecznym zerwaniu na początku tego roku nawet szczątkowej współpracy trenerskiej ze swoim Ojcem, nie mają żadnego trenera. Agnieszkę ratuje trochę i to tylko czasem wieloletnie doświadczenie, ale Ulka wpadła w tej sytuacji jak śliwka w kompot. Tomuś i Maciek, czyli chłopcy od ustawiania plastikowych butelek na korcie oraz gier sparingowych to nie jest ekipa szkoleniowa.

Ustawienie w roli trenerów czwartej rakiety świata oraz dziewczyny z aspiracjami i papierami na szeroką czołówkę grupy ludzi, nie mających praktycznie żadnego doświadczenia trenerskiego ze znaczącymi zawodnikami i "uczących" się tego fachu w trakcie współpracy z Radwańskimi to po prostu czysta groteska. Kto tu komu powinien płacić?   

Co ciekawsze, oni o tym doskonale wiedzą i coraz częściej w ich wypowiedziach pojawiają się obronne, nieprofesjonalne i kompromitujące ich wypowiedzi, sugerujące, że kiepskie występy to właściwie wina ich podopiecznych. Bo przecież oni im powtarzają, że "mają być cierpliwe i spokojne", że mają być "bardziej agresywne", a Radwańskie co?

Nawiasem, ja to też powtarzam. Z podobnym skutkiem. Napiszę także o tym, że jeśli Radwańska dalej będzie grała tak defensywnie, biegając po parkanach otaczających kort dobre dwa kilometry na mecz więcej od prawie każdej zawodniczki, pogra jeszcze na poziomie pierwszej dziesiątki najwyżej dwa lata. a potem mówiąc obrazowo, po prostu się rozsypie.

No i że jak chce liczyć na jeszcze 5-6 lat gry i KASY na najwyższym poziomie, to zwyczajnie musi zmienić styl na bardziej ofensywny i szybciej kończyć wymiany, co - jak mam nadzieję - już nawet do niej dotarło, nie musi oznaczać wzrostu Kwitowej i wagomiaru Williams. Proszę więc o przesłanie na moje konto podobnych kwot, jakie kasują członkowie tego symulującego rolę sztabu trenerskiego boysbandu. 

Można by takie wypowiedzi członków zespołu trenerskiego Radwańskich skwitować smętnym wzruszeniem ramion, gdyby nie obawa, że może to siostry, a zwłaszcza wyjątkowo chyba na takie rzeczy wrażliwą Ulkę w jakimś stopniu przekonać, że są niereformowalne, że nic już się nie da zmienić, więc po co się męczyć, na przykład zmieniając trenera. I załatwić na amen. 

Trener z prawdziwego zdarzenia to nie jest gość od powtarzania zawodnikowi banałów. To ma być specjalista od znajdowania tym banałom drogi do najgłębiej zakodowanych nawyków zawodnika. I z tego, a nie z opowieści, że go zawodnik nie słucha, musi być rozliczany.

To poza wszystkim musi być, w wypadku tak pokomplikowanych mentalnie zawodników, jakimi są Radwańskie (obie, obie!) i Janowicz, u których szczeniactwo, gwiazdorskie odruchy i agresja mieszają się z kompleksami i zahamowaniami - bardziej Nauczyciel i Mistrz, niż Trener. 

Ktoś z dostatecznie dużym doświadczeniem, osiągnięciami i autorytetem, których cała trójka przynajmniej nie będzie w stanie lekceważyć. Tak, wiem, w tenisie na tym poziomie to nie żaden Związek Sportowy, przynajmniej w Polsce, desygnuje trenera, tylko akceptuje go i zatrudnia zawodnik. Bagatela, biorąc pod uwagę dotychczasowe zachowania całej trójki. 

No więc na koniec odrobina - bo ja wiem - może jednak optymizmu. Wracamy do tytułu tej notatki, czyli do stosunków własnościowych w zawodowym tenisie. 

Prawdziwym właścicielem wspomnianej trójki, przynajmniej w okresie ich kariery zawodniczej jest firma Lagardere Unlimited, a dokładniej oddelegowany do nich Stuart Duguid.

Nie wiem, jak jest z Janowiczem, ale mam podejrzenia graniczące z pewnością, że jeśli jest ktoś, kogo posłucha Agnieszka Radwańska (a wraz z nią Urszula, robiąca zazwyczaj to samo co siostra), tak w sprawach sportowych, jak i mających ze sportem jakikolwiek związek, to ten ktoś nazywa się Stuart Duguid. Zapewne to on właśnie załatwił jej słynną sesję zdjęciową w "Body Issues".

 

 

 

Wszelkie petycje, prośby, suplikacje proponuje więc kierować do tego (patrz na zdjęcie), handlującego żywym, tenisowym towarem - jak to w zawodowym sporcie bywa - jegomościa.

Niestety, rzut oka na jego wywody - "Agnieszka przyciąga, ale w inny sposób - swoją wyjątkowością w kobiecym tenisie, stylem, który opiera się na sprycie, wyczuciu, odrobinie magii, a nie na sile uderzeń." - każe się obawiać o skuteczność takich apeli.

Nie wiadomo bowiem, czy obarczoną zawsze pewnym ryzykiem inwestycję w zmianę stylu jej gry przedłoży nad czerpanie marketingowych korzyści z toczącej na korcie heroiczne, trochę w stylu David - Goliat boje z muskularnymi chłopobabami, zwiewnej kruszyny. Obrazka praktycznie we współczesnym, kobiecym tenisie niespotykanego, a więc ważącego finansowo przez swoją wyjątkowość.    

karlin
O mnie karlin

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport